Zew Zakazanych Ziem

Za każdym razem, kiedy myślę, że Capcom nie jest w stanie zaskoczyć mnie już niczym w kwestii "Monster Huntera", Japończycy mówią: potrzymaj mi sake i odpalają kolejny worek z niespodziankami. Z
Zew Zakazanych Ziem
Podążacie ciemnym, mrocznym lasem w poszukiwaniu zwierzyny. Okolicę spowija lepka, czerwona sieć. Łapiecie trop i po chwili poszukiwań trafiacie prosto w wygłodniałe szczękoczułki Lali Bariny. Przestrzeń wypełniają szkarłatne zarodniki, a wy sięgacie po broń, by rozpocząć morderczy taniec z gargantuicznym pajęczakiem. Tak zaczyna się jedna z pierwszych misji "Monster Hunter Wilds", najnowszej produkcji Capcomu. Aż ciężko uwierzyć, że od premiery poprzedniej dużej odsłony MonHuna minęło już siedem lat. Czy warto było czekać? Zdecydowanie tak! Łapcie za broń, wdziewajcie najlepszą zbroję i ruszajcie na podbój dziczy!



Zakazane Ziemie stały się wyjątkowo niebezpieczne. Potwory opuszczają swoje leża, przełamują wzorce zachowań i pozbawione strachu próbują wdzierać się do ludzkich siedzisk. Coś zakłóca funkcjonowanie wszystkich biomów i – jakżeby inaczej – na naszą głowę zrzucone zostaje rozwiązanie tego problemu. Dodatkowo sytuację komplikuje uratowany z paszczy potworów chłopak twierdzący, że mieszka na terenie, który Gildia uważała do tej pory za wyludniały.



Niesamowite wrażenie zrobiła na mnie jedna z początkowych walk, odbywająca się w trakcie potężnej burzy z piorunami. Starcie na Nawietrznych Równinach rozpoczęło się niepozornie. Ot, minęło mnie stado przerażonych roślinożerców. Po chwili jednak okazało się, że trafiłam w sam środek starcia między rozwścieczonymi kreaturami. Koniec końców zmuszona byłam do stanięcia w szranki z poirytowanym do granic możliwości potworem, który wykorzystywał szalejącą dookoła burzę do miotania we mnie kolejnych elektrycznych ładunków. Stworzenia w grze fantastycznie wpisują się w swoje ekosystemy i korzystają z warunków atmosferycznych oraz ukształtowania terenu, by uprzykrzyć nam życie. Chociażby taki Rompopolo, należący do wiwern cętkowanych, który używa swojego ogona do wstrzykiwania gazu w ziemię. W dogodnym dla siebie momencie detonuje ładunek i pożywia się ofiarami złapanymi w tę przedziwną pułapkę. Interesująco wyglądała też walka z lewiatanem władającym żywiołem wody, który bez wahania zalewał arenę walki wodą, utrudniając poruszanie, a nawet zwalając wojowników z nóg. A to tylko wierzchołek góry lodowej, bo do czynienia będziemy mieć zarówno ze znanymi flagowymi już potworami, jak i całym wachlarzem nowych stworzeń.



Wszystkie te starcia wyglądają na tyle widowiskowo, że zaczęłam się nawet zastanawiać nad wymianą telewizora, bo odniosłam wrażenie, że gra marnuje się na moim aktualnym odbiorniku. Capcom dorzucił tu mocno do pieca, zaprzęgając RE Engine do katorżniczej pracy i wyciągając z silnika wszystkie możliwe soki.



W trakcie walk z potworami wielokrotnie dojdzie do sytuacji, w której okładane przez nas zwierzę dozna na ciele widocznych ran. Miejsca te będą bardziej podatne na obrażenia, a zaatakowanie ich specjalnym trybem skupienia spowoduje kolosalne ubytki w zdrowiu potwora. Atakowanie ran sprzyjać będzie też pozyskiwaniu dodatkowych surowców, których nie będziemy musieli już podnosić samodzielnie z ziemi. Przedmioty automatycznie znajdą się w naszym ekwipunku.



Jeśli już jesteśmy przy surowcach wypadających z potworów, to warto przypatrywać się komunikatom na ekranie sygnalizującym pojawienie się nowego stwora w okolicy. Znajdziemy tam nie tylko informacje o rozmiarach kreatur – to zainteresuje raczej tych, którzy zbierają korony za duże i małe egzemplarze – ale też sygnały o gwarantowanym dropie rzadszego przedmiotu.



Niektóre starcia z pewnością mocno napsują nam krwi. Wystarczy trafić na rozszalałą Rathianę i człowiek od razu zaczyna zastanawiać się nad swoimi życiowymi wyborami. Na szczęście, nie musimy znosić tych trudów w pojedynkę. W każdej chwili możemy wystrzelić flarę alarmową, dzięki której inni gracze będą mogli dołączyć do naszych starć. Z doświadczenia wiem, że nie wszystkie zadania są na tyle popularne, by zainteresowały graczy. By odrobinę ułatwić nam życie, Capcom zdecydował się na wprowadzenie pomocników zarządzanych przez sztuczną inteligencję, którzy wycofują się z gry, gdy dołączy prawdziwy uczestnik.



Z uwagi na potężne połacie terenu do zwiedzania raczej nie powinno nikogo dziwić pojawienie się w grze wierzchowca. Choć ubolewam nad tym, że nie są to ponownie kumpsy, zdaję sobie sprawę, że nie pasowałyby one do głównych ekosystemów gry. Zamiast tego naszym towarzyszem walk będzie Seikret, stwór zbliżony wyglądem do pierzastego raptora. Z jego grzbietu możemy nie tylko atakować, ale i swobodnie przełączać się między bronią główną a pomocniczą. Niby mała rzecz, ale cieszy niesamowicie i aż dziwne, że Capcom wpadł na ten pomysł dopiero teraz.



Kolejną pozornie kosmetyczną zmianą jest "uwolnienie" pancerzy. Od tego momentu, niezależnie od tego, jaką płcią gramy, możemy nosić dowolny wariant pancerza – wcześniej przypisany do konkretnej płci gracza. I tak, z wielką radością grając postacią kobiecą, wymiksowałam sobie elementy z męskiego pancerza Rompopolo. Dlaczego? Bo miał hełm stylizowany na maskę lekarza zadżumionych. Brak przypisania ekwipunku do płci daje niesamowite możliwości kustomizacji bohaterów. Wielki ukłon w stronę Capcomu za zaimplementowanie tego rozwiązania.


Główny wątek "Monster Hunter Wilds" rozpracujemy w jakieś 15-20 godzin. Po starciu z finałowym potworem zyskamy dostęp do zbroi wysokiego poziomu oraz wcześniej niewidzianych potworów. Prawdziwa gra rozpoczyna się faktycznie po obejrzeniu napisów końcowych. Ma to sens w przypadku graczy, którzy chcą ukończyć fabułę, a nie czują się na siłach, by atakować wysokopoziomowe potwory. Fani serii natomiast potraktują wątek główny jak relaksującą kawusię przy porannej prasówce.



Za każdym razem, kiedy myślę, że Capcom nie jest w stanie zaskoczyć mnie już niczym w kwestii "Monster Huntera", Japończycy mówią: potrzymaj mi sake i odpalają kolejny worek z niespodziankami. Z ogromną przyjemnością spędzę w tej grze kolejne setki godzin!
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?